Bez tytułu
Komentarze: 2
Kolejne dni z ich całym ładunkiem zepsucia i tęsknoty. Już nie marzę, raczej gubię granicę między dniem a nocą. Schizofrenia w mojej rodzinie nie była nadto popularna, raczej depresja, próby samobójcze i alkoholizm. Tak, tak! Ten ostatni uśmiercił w filmowy sposób paru najbliższych. Zatem staczam się do rana pod bar, waląc szklanką w blat żądając wódki i krzyczę, spluwam, wyzywam od dziwek i kurw, ślimaczę biodrem i chcę z tym łysym... A biedny Przepiór prowadzi, obmywa, karmi, uspakaja, tłumaczy i budzę się rano nie pamiętając zupełnie nic myśląc naiwnie że wieczór w filharmonii się skończył. Albo jak budzę się rano z tępym bólem głowy i szukając czegokolwiek co ugasi spragnioną duszę znajduję krew na podłodze i ścianach zmieszaną ze spermą. I bladym okiem odszukuję w przytępionej pamięci kilka obrazów jak to on wijąc się na moim fiucie tryskał anielską krwią rozkoszy póki twarz nie zaczęła przypominać kawałka wołowiny spod moich paznokci. I szukam ciała pod łóżkiem i w szafie i tak bardzo pragnę przestać istnieć i rzygam na korytarzu bo już nie zdążę...
Zatem pewnie nie warto. Coś może jeszcze warto ale mi się nie chce.
Dodaj komentarz