Bez tytułu
Komentarze: 2
Barcelońskie słońce zbytnio spala mi twarz i dodatkowo uciekamy do zoo przed srającymi ludwisiami siedzącymi na palmach. Wydry pływają do koncertów brandenburskich a żółwie kopulują. Widząc osławioną biała małpę nabieram na niego ochoty. Taki zawsze pełen energii, z uśmiechem wspinający się na każdy wzgórek dyskretnie odgania moje zaloty. Staram się dostać do jego wielkiego tyłka i rzucić na ławkę pod daktylowcem aby ściągnąć dzinsy i wsadzić różowe dildo które zawsze noszę w plecaku. Wracamy do hotelu 4 przystanki metrem od placu katalońskiego. Kładę się w poprzek łóżka aby wyszukać na mapie gejowskie ruchalnie i budzę się rano. Czeka ze świeżym ananasem, krłasontem i mocną kawą. Sok ananasowy spływa po brodzie i mam nadzieje na słodką spermę miedzy jego udami. Coraz częściej go gwałcę a on rusza tyłkiem w takt mojego chrapania. Potem idziemy na basen albo na zakupy. Milczy. Nie chce tego nazwać ani pokazać. Przesiaduje w garażu grzebiąc w silniku mojego auta i dodaje mu mocy. Jego żona już nie wydzwania bo i po co jak on płaci moje rachunki.
W hotelowym łóżku przysięgam sobie, że jak tylko wrócę natychmiast do nowego lekarza od głowy i że niemapieniędzy, ale potem nawet miło i oczy mi się śmieją po kolejnym kieliszku. Każdego dnia chowam jego skarpetki głęboko w szafie razem z kluczami jego mieszkania. On ciągle znajduje je w innych miejscach i nie chce się przyznać czy dobrze czy tak tylko na chwilę. Że do Lizbony na łikend, ale ja nie chcę bo niemapieniedzy i muszę pocierpieć przecież w sobotnim wielkim łóżku, jak zawsze sam marząc że kiedyś wszyscy umrzemy i albo jebną te lodowce i wszystko wyperdoli.
Dodaj komentarz