Bez tytułu
Komentarze: 3
Piątek. W pracy czytając blogi i szukając ofert sprzedaży mieszkań udaję, że pracuję. Liczę minuty do połączenia się z czerwienią winogron w smukłym szkle. Dojrzewam. Nie mam ochoty na co piątkowe upijanie się z A. i silenie się na pedalski cynizm. Wysłuchiwanie komplementów dotyczących mego kurestwa i dziwkarskiego wyglądu, nie mam siły na riposty o wiekowym posunięciu i żałosności marnego istnienia. Silenia się na przypadkowym pokazaniu nowych stringów i skarpetek z jedwabną obwódką, demonstrowaniu kolejnych mikrocentymetrów przybyłych w bicepsie i zwiększających się zwojów mózgowych po lekturze Jacoba Sprengera. Dosyć taniego wyuzdania w jednoznacznych miejscach tego pachnącego zgnilizną zepsucia miasta.
Czystość i wyrafinowanie.
Najpierw wpadnie M. Wypijemy butelkę czerwonego wina z Kilarem w tle.
Nienaganny ale nie rzucający się w oczy strój, ciało skropione perfumą z tych klasycznych, nie urywających słów. No może jakieś małe szaleństwo ukryte przed pożądliwym wzrokiem ludzi. Potem knajpa, bez smutku strachu i bez grzechu. Delikatnie sączony drink do wtórującego mu dyskretnie papierosa i niezobowiązującej rozmowy o potrzebie wolności wypowiedzi artystów w kształtowaniu epok na przestrzeni wieków. I to niby całkiem od niechcenia, niedbale rzucone spojrzenie w Tamtym kierunku. Upojność chwili magnetycznego spotkania tęczówek tych niebieskich i brązowych. Powoli rodząca się świadomość nieuchronności wypicia wspólnej porannej kawy.
Dodaj komentarz