Bez tytułu
Komentarze: 1
Ostatnio wypisuję jakieś głupoty, robię umizgi w stronę blogowego lansu, tarzam się w snobistycznej papce homokulturowej. Oczywiście, to część mojej natury, nieco naciągniętej, przyprawionej obserwacjami was, kochani, chodzących po ulicach, to was naśladuję sam przed sobą. Nie chcę siebie obnażać, pokazywać siebie tego mrocznego, poszukującego między Bogiem a życiem, śmiercią a przemijaniem. Tamten jest prostszy, bardziej medialny, popowy niż ten pierdolący o Pergolesim czy Kaurismkim.
Ostatnio facet przy boku zapewniający świadomość celu na najbliższe dni albo akceptowalność samookłamywania, poza fizyczną nad nim dominantą spełnia pozytywną rolę wypełniacza nie zapisanych stron bytu. Nie, nie ma w tym nic ze służalczości własnemu ego, nic z potrzeby taniego romansidła w jesieni chwili. Naprawdę oddaję się całkowicie, szczerze i skutecznie.
Wiem też o potrzebie własnej życia na pełnych obrotach w zębach kół mieszczańskiej „cnoty” centromiejskiej wielkich miast, z całą ułudą świecidełek, szmat i bzdurnowatością spojrzeń słownych tak naiwnie wyuczonych w toku „kształcenia”. Nie potrafię żyć bez tego, usycham jak ryba w pustej studni. Tego wam sprzedaję. Powierzchownego, głupkowatego, sprawiając sobie niekłamaną frajdę.
Największy komplement tak mocno łechcący moje ja dzisiaj przeczytałem. Dziękuję za te akceptowalne różnice Thornby.
Dodaj komentarz