Bez tytułu
Komentarze: 13
Przez moje dwudziestosześcioletnie życie przewinęły się dwa poważne związki aby dojrzeć do trzeciego, oczywiście tego który trwa i będzie już ostatnim.
Pierwsza miłość na drugim roku studiów pojawiła się w słoneczne kwietniowe popołudnie. Najpierw uśmiech, potem pociągnięcie jej za włosy na wieczornym wykładzie. Wpadłem z kumplami do niej wódkę i już zostałem na dwa lata. Był to najbardziej zwariowany, dziki odrealniony związek jaki tylko można sobie wyobrazić. Wielkie namiętności, olbrzymia dawka seksu w najróżniejszych miejscach: od męskiego kibla do ulicznego korka w godzinie szczytu. Była bardzo kobieca, wysoka, pewna siebie, wyostrzając swoje atuty smukłymi szpilkami, obcisłymi ciuchami i ostrością spojrzenia. Wszędzie gdzie tylko się pojawialiśmy siłą zwracaliśmy na siebie uwagę swoją wymodelowaną ekscentrycznością i nieskrywaną namiętnością. I się zaczęło: chorobliwa zazdrość, nieuzasadniona zaborczość, dominacja, szantaż na każdym kroku wspólnego pożycia. W niedługim czasie, mieszkania które wynajmowaliśmy stawały się spalone z powodu awantur na miarę apokaliptycznych wizji końca świata, ciskaniem w siebie co wpadło w ręce aż wreszcie głośnymi odgłosami miłości. I tak w kółko. Pierwsze rozstania i powroty. Aż wreszcie, po rozmowie ze swoją matką postanowiła mnie kupić: szybki ślub, dla nas duże mieszkanie i dla mnie samochód. Widzieliśmy się jeszcze raz, rok po rozstaniu i spróbowaliśmy jeszcze raz siebie. Po wszystkim zamówiła mi taksówkę podsumowując nas, że byłem po prostu za dobry a ona zbyt głupia. Podobne mieszka teraz z jakimś facetem i córką w innym mieście.
Podbiegł do mnie gdy wychodziłem z knajpy aby wręczyć mi numer telefonu. Dostał kosza. Miesiąc później byliśmy razem a w dwa zamieszkaliśmy już w moim pierwszym mieszkaniu. Przez pierwsze pół roku szalałem na jego punkcie. Byliśmy nierozłączni. Nie zauważałem jego wielkich szałów zazdrości, wszechogarniającej zaborczości nie pozwalającej na jakiekolwiek moje posunięcia bez jego udziału. Przeżyliśmy cudowne chwile z obietnicami i przyrzeczeniami na przyszłość. Pojawiła się agresja, wykorzystywanie, oszustwa. Znajomy doniósł mi o jego prowadzeniu się. Gdy otrzymałem drugi komplet kluczy odetchnąłem z ulgą w pustym, moim mieszkaniu przyrzekając wierność i oddanie tylko sobie.
I teraz Przepiór ze swoją piękną buźka, ciałem kourosa i doktorancką pracą. Zaczynam czuć to znajome uczucie osaczenia. Zgodziłem się na wszystkie ograniczenia, bo w końcu to dla mojego dobra. Delikatnie przezierają myśli oszukańcze i wykorzystujące. Czasami jakbym czuł, że ja to nie ja.
Psychoterapeutka skwitowała, że nie mogę inaczej. Tylko silne, dominujące osobowości. Inaczej to mnie nie kręci. Ale tylko przez chwile. W przeciwnym wypadku się pozabijamy.
Dodaj komentarz