Komentarze: 0
Wieczorny lans z Przepiórem w kupcu znowu uderzył w kieszeń A. Niezauważalnie wjechaliśmy na ostatnią handlową kondygnację, tam gdzie znajduje się sklep z antykami i ujrzałem ten cudowny inkrustowany, z litego dębu, secesyjny barek z przeszkloną środkową częścią, wprost idealny na gin i szkło. Szybko dzwonię po A. aby za 10 minut był na miejscu. Tymczasem dywaguję z przerażonym sprzedawcą i negocjuję tę bajońską cenę. Przepiór z niekłamaną uciechą przygląda się tym naszym słownym zapasom. Wreszcie wpada A. z pretensjami, że w tym pośpiechu nawet nie zdążył zwilżyć ust pomadą, tak go terroryzuje, ale jego gniew opadł gdy ujrzał to cudo. Jego twarz się rozpromieniła a dłoń szukała ciepła łagodnych kształtów. Nie trwało to jednak długo. Na wieść o cenie cuda, pobiegłem po sole trzeźwiące, a sprzedawca wachlował A. jakąś częścią XVIII wiecznej szafki. I się zaczęło: że go doprowadzę do ruiny, że jestem jak dziurawa kieszeń, że przeze mnie nie może wyjść z debetu... Ale kupił.
A. dzwonił przed chwilą, że zamówił też szafę na którą zwróciłem uwagę, że świetnie pasowałaby na korytarz.