Komentarze: 0
Mały przekręt słowny, no przyznajmy uczciwie, że to niewielkie kłamstewko, podyktowane lekkim znużeniem i chęcią odpoczynku, pozwoliło mi zostać samemu w piątkowy wieczór. Przepiór początkowo niechętnie ale w końcu dał się przekonać na wcześniejsze odwiedziny w rodzinnej wsi. Niczym niezmącony spokój wieczoru z drinkiem w ręku, w szlafroku i ulubioną muzą płynął leniwie podtrzymywany skuteczniej przez topniejący lód w szklance. Zadzwonił A. Tak to ten od szalonych wypadów, utęsknionych łikendów, powiernik najskrytszych tajemnic. Oczywiście, że się zgodziłem, słysząc w jego głosie nieśmiałość i zażenowanie. Wcisnąłem się w obcisłe dżinsy i w te buty co je kupiłem będąc w Krakowie po czterech grzanych wina nie widząc dobrze ani towaru a tym bardziej ich ceny, a na ramiona balsam z połyskiem kosmosu. Biegiem po butelkę ginu (niemal się zakręciła łezka w oku, na wspomnienie starych czasów) aby zdążyć na 23 do brązowostalowej rezydencji. Stanąłem w drzwiach w rozwianych włosach skropionych ostatnim krzykiem mody. Był już trochę wstawiony. Rozmawialiśmy o pracy, moim szefie, jego planach warszawskich. Widzę jego przerażenie w oczach na wieść za ile żyję po opłaceniu raty kredytu i unikanie tematu Przepióra. Pije olbrzymie ilości ginu stając się nazbyt szybko zbyt swobodny w słowie i miękki w ruchach. Cały czas czuć lekki chłód miedzy nami, jakby nasza przyjaźń nigdy nie istniała. Wreszcie czas na knajpę. Dawno nie byłem, wiec czuję lekkie podniecenie smagany widokiem ludzi. I się zaczęło: przytulanie, łzy w oczach, jego uzależnienie, zapewnienia o czystym, platonicznym kochaniu, najcudowniejszych chwilach ze mną. Uciekłem do najbliższej budy z żarciem i o czwartej nad ranem upierdoliłem sobie kurtkę keczupem.