Komentarze: 1
Od prawie miesiąca łykam silne antydepresanty. Z początku niezwykłe ożywienie i napady maniakalne, teraz mocny sen, spokój i błogie dni. Żadnego lęku, żadnego strachu o jutro. Cudownie. Nie potrafię zrozumieć jak wcześniej dawałem radę: podziwiam swą ówczesną zawziętość w codziennym wstawaniu, wytrwałość w trzymaniu się tak kurczowo życia. Dopiero teraz widzę słońce, dni są jasne, ludzie już nie przerażają swoją brzydotą a odbicie w lustrze zdaje się mnie nie obchodzić.
Ostatnie łikendy niczym druga młodość, z piciem do rana, ćpaniem i striptisem przed brzydkimi chłopcami. Dnie przesypiam aby na noc przerodzić się w bezkompleksowego czynnego klubowicza i ruchacza.
A Przepiór? Nigdy więcej już z nikim nie zamieszkam! Od miesiąca nieudolnie próbuję go wypierdolić z mojego mieszkania. Stawia się, zapiera nogami i krzykiem słyszalnym na całej ulicy, żąda pieniędzy, czasu i pomocy. Oczywiście wyjdę na idiotę sam przed sobą płacącego byłemu na odchodne i koniec końców wyjdzie na to, że to ja byłem utrzymankiem.
Nic to. Dni przestają już przerażać. Za nic w świecie nie oddam moich pastylek: mój największy skarb.