Brutalny głos miłości Diamandy Galas pozwala mi odwrócić uwagę od wszędobylskiego upału. Jeszcze z 2 godziny tutaj, potem siłownia i do domu. Codziennie to samo. Jedyne urozmaicenia to wyjście na wódkę, pozostanie w domu na wódce, picie wódki z nowopoznanym facetem lub spanie z nim. Nuda. Czasem jakiś przypływ miłości, częściej depresji albo rzadko ekstatyczne uniesienia artystyczne. Czasem jakaś literatura ( o, ostatnio 29 opowiadań Jastruna. Nawet niezłe, szczególnie to gdy starszy mężczyzna poznaje młodą kobietę. Odnajdują się jak zagubione cienie na osamotnionej plaży wśród chichotów przeznaczenia. Pocałunek i jej piersi w kolorze piasku. Następnego dnia spotyka ją w towarzystwie nieprzyzwoicie młodych, pięknych i wysokich mężczyzn. Przegrał z czasem) albo film częściej gorszy niż lepszy albo nowa płyta, która cieszy przed zaśnięciem. Najczęściej smutek i strach. Ten ostatni pojawia się coraz częściej, przypływa wraz ze słońcem i odpływa utopiony w butelce wina. Niczym nieuzasadniony i już mniej tajemniczy niż mu się wydaje. Oswojony? Jeszcze nie. Jest jeszcze, gdzieś tam głęboko w podświadomości, głupia nadzieja, ze przyjdzie lepszy dzień albo obudzę się po długim niedobrym śnie, przemyję oczy, spojrzę w lustro i zacznę nowy dzień.
Wiem, z czasem to minie. W miejsce naiwnej młodzieńczej wiary w przyszłość pojawi się zgorzkniałość, otępienie i opryskliwość. I przyjdzie czekać do kolejnego wcielenia. Może gdzieś tam w przyszłym życiu nie będzie już nas ani pamięci.
Ostatnio jakbym lepiej znosił dni. Dobitnie świadczy o tym mój stan umysłu. Już nie taki przewrotny...