Komentarze: 0
Podpisałem umowę przedwstępną kupna mieszkania.
Machina ruszyła.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
Podpisałem umowę przedwstępną kupna mieszkania.
Machina ruszyła.
Jutro umowa przedwstępna sprzedaży. W poniedziałek akt notarialny. Kredyt nie załatwiony. W kieszeni 5 stów do końca miesiąca. Eh, nie śpię po nocach.
Anula bardzo silna. Chcę mieć tyle mocy gdy mnie to spotka. Kocham Cię Aniołku!
Ostatnio wypisuję jakieś głupoty, robię umizgi w stronę blogowego lansu, tarzam się w snobistycznej papce homokulturowej. Oczywiście, to część mojej natury, nieco naciągniętej, przyprawionej obserwacjami was, kochani, chodzących po ulicach, to was naśladuję sam przed sobą. Nie chcę siebie obnażać, pokazywać siebie tego mrocznego, poszukującego między Bogiem a życiem, śmiercią a przemijaniem. Tamten jest prostszy, bardziej medialny, popowy niż ten pierdolący o Pergolesim czy Kaurismkim.
Ostatnio facet przy boku zapewniający świadomość celu na najbliższe dni albo akceptowalność samookłamywania, poza fizyczną nad nim dominantą spełnia pozytywną rolę wypełniacza nie zapisanych stron bytu. Nie, nie ma w tym nic ze służalczości własnemu ego, nic z potrzeby taniego romansidła w jesieni chwili. Naprawdę oddaję się całkowicie, szczerze i skutecznie.
Wiem też o potrzebie własnej życia na pełnych obrotach w zębach kół mieszczańskiej „cnoty” centromiejskiej wielkich miast, z całą ułudą świecidełek, szmat i bzdurnowatością spojrzeń słownych tak naiwnie wyuczonych w toku „kształcenia”. Nie potrafię żyć bez tego, usycham jak ryba w pustej studni. Tego wam sprzedaję. Powierzchownego, głupkowatego, sprawiając sobie niekłamaną frajdę.
Największy komplement tak mocno łechcący moje ja dzisiaj przeczytałem. Dziękuję za te akceptowalne różnice Thornby.
Wieczorny lans z Przepiórem w kupcu znowu uderzył w kieszeń A. Niezauważalnie wjechaliśmy na ostatnią handlową kondygnację, tam gdzie znajduje się sklep z antykami i ujrzałem ten cudowny inkrustowany, z litego dębu, secesyjny barek z przeszkloną środkową częścią, wprost idealny na gin i szkło. Szybko dzwonię po A. aby za 10 minut był na miejscu. Tymczasem dywaguję z przerażonym sprzedawcą i negocjuję tę bajońską cenę. Przepiór z niekłamaną uciechą przygląda się tym naszym słownym zapasom. Wreszcie wpada A. z pretensjami, że w tym pośpiechu nawet nie zdążył zwilżyć ust pomadą, tak go terroryzuje, ale jego gniew opadł gdy ujrzał to cudo. Jego twarz się rozpromieniła a dłoń szukała ciepła łagodnych kształtów. Nie trwało to jednak długo. Na wieść o cenie cuda, pobiegłem po sole trzeźwiące, a sprzedawca wachlował A. jakąś częścią XVIII wiecznej szafki. I się zaczęło: że go doprowadzę do ruiny, że jestem jak dziurawa kieszeń, że przeze mnie nie może wyjść z debetu... Ale kupił.
A. dzwonił przed chwilą, że zamówił też szafę na którą zwróciłem uwagę, że świetnie pasowałaby na korytarz.
Ze spokoju snu przywrócił mnie światu zapach parzonej kawy. Mój facet krzątał się po kuchni szykując śniadanie a ja poczułem błogość niedzielnego poranka. Zoo w centrum miasta zdobywaliśmy w jesiennych barwach miękkich tkanin, przeplatając dłonie w ucieczce przed wzrokiem odwiedzających. Potem starocie w rzeźni razem z A. i plany mojego przyszłego mieszkania. Obiad u Włocha na starym i spacer wśród gołębi. Lubię tak.
W C&A kupiłem kiedyś koszulkę. Już nic tam nie kupię.